Macierzyństwo :)

czyli jak dziecko zmienia kobietę (i mężczyznę)

Komunikacja z maluchem 16 marca 2010

Jak pewnie wiecie – dzieci rozwijają się w różnym tempie. Nie mamy zwykle na to zbyt wielkiego wpływu, ale są pewne rzeczy, które możemy zrobić.

Jedną z ważnych rzeczy jest komunikacja z dzieckiem. Niestety przez dłuższy czas jest ona bardzo utrudniona, bo nasz maluch uczy się wymawiać dźwięki i zanim uda mu się złożyć pełen wyraz zrozumiały dla przeciętnego dorosłego mija wiele miesięcy. Oczywiście tempo rozwoju mowy zależy od wielu rzeczy – z moich obserwacji wynika np. iż im później dziecko zacznie chodzić, tym wcześniej zaczyna mówić.

Jakiś czas temu, zanim jeszcze byłam w ciąży, trafiłam na program o dzieciach, w którym była mowa o języku migowym dla niemowląt – dzięki czemu maluszek zanim zacznie mówić może już komunikować przynajmniej podstawowe potrzeby. Pomysł bardzo mi się spodobał, niestety nie wiedziałam jeszcze wtedy jak podejść do tego tematu. Kiedy córeczka pojawiła się na świecie przez przypadek, w którymś programie – chyba też poruszającym kwestie dzieci – była mowa o pewnym kubie, który prowadzi takie zajęcia – oczywiście zaraz pomyślałam, zż świetnie i trzeba będzie się zapisać – był to KOKO KLUB. Oczywiście z pomysłu nic nie wyszło, jak to bywa przy dziecku, gdyż zajęcia przewidywały, że dziecko będzie miało co najmniej 6 miesięcy, a to oznaczało, że ja będę już pracować. W takiej sytuacji jedyny termin, który wchodził by w grę to weekend – gdyż zajęcia są organizowane jako spotkania dla rodziców z dziećmi i wymagają pojawiania się raz w tygodniu  z maluszkiem. Każdy kto posiada dziecko wie, że uczestniczenie w zajęciach cyklicznych nie jest takie proste, bo zdarzają się choroby i nie tylko, więc zadanie to nie należy do najłatwiejszych, a żeby takie zajęcia odniosły skutek, wypadało by uczestniczyć w nich regularnie. Dodatkowo weekendy to jedyny czas, który mogliśmy na spokojnie spędzić z córką, więc plan upadł.

Tak było do targów dziecięcych, na których przez przypadek trafiłam na ulotkę reklamującą MIGUSIE – więc postanowiłam się dowiedzieć czegoś więcej. Okazało się, że jest to zestaw z płytami i książkami, który ma się dla siebie – można zakupić taki zestaw startowy albo „wziąć” pakiet z trenerem, który wprowadzi w świat znaków migowych. Najważniejsze było to, że mogliśmy w zaciszu domowym, w dowolnym, nam pasującym, momencie uczyć siebie i dziecko znaków i w ten sposób się komunikować – to był dla nas strzał w dziesiątkę.

O zaletach języka migowego i jak wygląda nauka napiszę następnym razem.

 

Nauka samodzielnego zasypiania – podejście 2 6 marca 2010

No dobra, już jestem doprowadzona do porządku i powoli nadrabiam zaległości ;).

Na pierwszy ogień idzie samodzielne zasypianie. Zgodnie z zapowiedziami trzeba było po pół roku od pierwszego nauczania samodzielnego zasypiania nauczyć córkę samodzielnego spania. Proces zasypiania zaczął się przedłużać w nieskończoność – szczytem było ponad godzinne siedzenie przy niej – a gdzie czas dla męża i siebie na odpoczynek?

Tak więc postanowiliśmy wprowadzić w życie metodę 1-3-5 minuty (nie wiem jak się nazywa, więc nadałam jej taką wersję roboczą ;)). Zgodnie z tym co przeczytałam w komentarzu od jednej z komentujących – tak też zrobiłam, a dokładnie szło to tak:

  • odłożenie dziecka do łóżeczka i wyjście
  • powrót w razie płaczu po określonym czasie X i tak do skutku.

Czas X zmienia się od 1 i wydłuża przy każdym kolejnym powrocie o 2 minuty. Pierwsze podejście skończyło się po około 35 minutach, tzn. ostatni raz wracałam po 9 minutach, do 11 już nie doczekałam bo dziecko usnęło ;). Po tym zwykle najdalej szło się do niej najdalej po 5 minutach. Teraz czasami usypia właściwie zaraz po odłożeniu (zwykle jak mąż ją odkłada ;)), więc w granicach 10 minut mamy czas dla siebie :D.

 

Zachustowana samotność i moje podejście do wychowania dziecka 28 stycznia 2010

Filed under: macierzyństwo,tacierzyństwo — mamadorota @ 15:26
Tags: , , ,

Kiedy byłam jeszcze na macierzyńskim szukałam jakiś ciekawych zajęć dla mam z dziećmi i trafiłam do Kręgu Matek (już o tym wspominałam jakiś czas temu). W każdym razie tam miałam styczność z mamami o różnym podejściu do wychowania dziecka (oczywiście wszystkie były i są kochającymi mamami, żeby nie było wątpliwości). Tutaj między innymi zobaczyłam o co chodzi z noszeniem w chuście, dowiedziałam się o wysadzaniu maluszków na nocnik, o pieluszkach ekologicznych (tych wielorazowych) i stąd trafiłam na warsztaty żywieniowe, gdzie dowiedziałam się jak gotować dla maluszka i przejść z kamienia piersią na żywienie „normalnymi” produktami jakie spożywamy, na co zwracać uwagę itp. Tak więc, jakby na to nie patrzeć, po kręgu i warsztatach miałam trochę inne podejście do niektórych aspektów macierzyństwa niż większość, a na pewno inne niż nasi rodzice. Warto szukać swojej drogi i postępować względem dziecka w zgodzie ze sobą (aby potem nie mieć pretensji do kogoś innego ;)).

Nie daję dziecku do picia soków, tylko wodę. Mała nie je słodyczy. Żywiłam ją głównie kaszami i ryżem z warzywami i nie spieszyło mi się (o zgrozo) do wprowadzania mięsa do diety dziecka – oczywiście starałam się aby dieta mojej córki była bogata we wszystkie niezbędne składniki. Dzięki temu mam dziecko, które je wszystko i wszystko jej smakuje. Jasne, że duży wpływ na to, że ja gotowałam córce miało to, że zbuntowała się i nie chciała jeść słoiczków, więc z braku innego wyjścia musiałam jej gotować. Oczywiście w trakcie karmienia nie byłam też na jakieś ostrej diecie i jadłam normalnie praktycznie wszystko (z umiarem ;)). Na szczęście w tych poczynaniach wspierał mnie mąż i mimo różnych dziwnych prób dziadków żeby dać małej jakieś produkty, których nie planowaliśmy jej dawać i póki co nie dajemy, udało nam się postawić na swoim ;). Myślę, że było warto, ale sukces w ogromnej mierze zawdzięczam mężowi i jego wsparciu, bo wielokrotnie byłam w sytuacji, że niewiele brakowało a uległabym troskliwym babciom. Poza tym za każdym razem gdy ulegałam jakimś ustępstwom w kwestii jedzeniowej zaraz mściło się to na mnie (a może trochę bardziej na córce), gdyż mała źle reagowała na dany produkt.

Trochę gorzej i trudniej jest z chustą. O ile z nosidłem nie ma żadnych problemów i oboje w nim nosimy małą, o tyle chusta jest „moim wymysłem” i raczej nie mam tutaj zbyt dużego wsparcia – rodzice raczej patrzą na mnie z pobłażaniem i podejściem, że znowu coś wymyśliłam. Największy problem pojawia się gdy muszę małą na szybko zawiązać w chuście w towarzystwie osób, które tylko czekają na jakiś potknięcie, żeby udowodnić, że mają rację i jest to zupełnie bez sensu. Kurcze ciężko wiązać zmęczone i poddenerwowane dziecko (zwłaszcza kiedy dane wiązanie wykonuje się dość rzadko), kiedy wszyscy patrzą – a tak naprawdę poprawne wykonanie jest jedynym dowodem, że ma to wszystko sens i właściwe otoczenie nie popiera takich wynalazków.

No dobra, pomarudziłam trochę i się wyżaliłam. Głównym przesłaniem miało być to aby partnerzy wspierali się nawzajem w swoich poczynaniach, nawet jeśli nie zawsze widzą sens w działaniach tej drugiej strony, ale poza domem to wsparcie jest bardzo ważne, a wszelkie wątpliwości należy wyjaśnić w zaciszu domowym. Pamiętajcie, że dla dziecka (i bardzo często dla otoczenia) musicie stanowić jedność i wspierać się w dążeniu obraną przez siebie drogą, zwłaszcza jeśli to droga pod prąd ;).

 

Podwójne standardy 22 stycznia 2010

Ciekawe jak szybko ludzie zapominają to jak zachowywało się dziecko mając X miesięcy, co robiło i jak reagowało na pewne rzeczy. Mam nadzieje, że mi się uda pamiętać o pewnych zachowaniach mojej córeczki, tak aby przy następnym dziecku, moim czy znajomych, pamiętać, jakie zachowania pojawiają się w jakim okresie.

Chyba najbardziej znamiennym zachowaniem jest bicie przez dziecko innych – jasne, w przypadku trzylatka można mówić o złośliwości, czy tym, że dziecko jest niegrzeczne, ale trochę ponad roczne dziecko – niezależnie od tego czy jest jedynakiem, czy nie i bez znaczenia, czy chodzi do żłobka czy nie, przechodzi przez etap bicia. Oczywiście trzeba maluszkowi tłumaczyć, że tak nie wolno, ale chyba świadomość, że to nie tylko moje dziecko tak ma, bywa budująca i przynajmniej mi trochę łatwiej jest podejść do tego problemu.

A co do podwójnych standardów – to właśnie kilka miesięcy temu, gdy moja córcia próbowała zabierać zabawki innym dzieciom i z tego powodu potrafiła uderzyć, usłyszałam od „doświadczonej” mamy, że jest niegrzeczna, po czym po kilku miesiącach przy następnym spotkaniu okazało się, że jej młodsza latorośl zaczęła się zachowywać podobnie – ale ten maluch „przechodzi przez taki etap”. To przykre, że w podejściu tej mamy, inne dziecko – to jak coś robi nie tak, to od razu niegrzeczne, a własne – to przechodzi przez taki etap.

Mam nadzieję, że ten wpis spowoduje, że mamy postarają się spojrzeć na inne mamy, czasem „mniej doświadczone” tylko pod kątem stażu, a nie umiejętności, w trochę inny sposób. Mi było bardzo przykro przy tym ostatnim spotkaniu, ale nawet nie za bardzo wiedziałam co powiedzieć – chyba jedyne co wyniosłam z tego, to  żeby olewać komentarze tej osoby, bo po prostu nie pamięta jak to jest.

Poza tym sam fakt, że dziecko zachowuje się w taki sposób nie jest łatwy dla rodzica ani dziecka, bo maluch jeszcze nie rozumie, że robi komuś krzywdę, a do tego niezbyt pochlebne komentarze, które (nie zawsze świadomie) potrafią sugerować, że się źle wychowuje dziecko są mało budujące. Nie twierdzę, że takie jest założenie osoby, które komentuje, ale czasami można mieć takie wrażenie.

To samo można donieść jeszcze do innych zachowań, jak mamoholizm (czyli silna potrzeba mamy, co skutkuje „wiszeniem” na mamie), a kolejne z pewnością wyjdą z czasem ;). Nasilenie takiego zachowania może zależeć od charakteru dziecka i u jednych objawiać się silniej, a u innych słabiej, stąd dla jednych jest to bardziej zauważalne zachowanie, a dla drugich mniej.

 

Bo Twoje dziecko jakieś leniwe… 3 stycznia 2010

… i wszystkiemu winne chusty.

Zastanawia mnie skąd to się u ludzi bierze, że jak dziecko w jakimś wieku nie robi jakiejś rzeczy samodzielnie to od razu jest leniwe. Jeszcze się nie obraca – „ale z niej leniuszek” (komentarz lekarza), chce chodzić za rączkę a nie sama – „leniuszek z niej” (komentarz babci), a do tego to przez to, że ją ciągle noszę w chuście a nie chodzi na własnych nóżkach. Grrr…, normalnie mam dość. Wszystkim w koło przeszkadza, że moje dziecko czegoś nie robi a „powinno” tylko nie mi. Nie wiem, może ja jestem dziwna?

Przecież każde dziecko się rozwija w innym tempie i nabiera umiejętności w innym czasie – jedne szybko zaczynają chodzić, ale wolniej uczą się mówić, drugie zaczynają już ładnie mówić zanim zaczną chodzić i później uczą się tego drugiego, a czasami mam wrażenie, że wszyscy w koło jak mantrę znają jakieś tabelki i moje dziecko musi się rozwijać w zgodzie z nimi…

Do tego jeszcze jakieś dziwne zarzuty, że jak dziecko jest marudne czy coś, to na pewno przez chustę, że powinnam wziąć ją za rączkę i powinna sama iść – ale to, że po 5 krokach muszę ją nieść na rękach – co masakruje mój kręgosłup to  nie jest ważne… I jakbym przyjechała z dzieckiem w wózku to tez nikt by się nie czepiał – „No bo przecież z wózka można dziecko wyjąć jak będzie chciało” – tak a w chuście to dziecko tak na stałe przyklejone :/. Może jestem przewrażliwiona na tym punkcie, ale jakoś mi przeszkadza zwalanie winy za wszystko (nawet jak nie ma problemu) na coś czego właściwie się nie zna.  Szkoda tylko, że nikt nie bierze pod uwagę, że może dzięki noszeniu mała tak ładnie się rozwija i super już mówi, że jest szczęśliwym i radosnym dzieckiem, bo przez całą drogę do żłobka może się do mnie przytulać, więc trochę jej łatwiej znieść rozstanie… tylko czemu takie argumenty nie trafiają?

 

Zęby, zęby idą… 14 grudnia 2009

Filed under: dziecko,macierzyństwo,tacierzyństwo — mamadorota @ 08:04
Tags: , , ,

Zęby, zaraz obok kolki, to chyba jedno z większych utrapień rodziców i dziecka. Tak właściwie, to do końca nie wiadomo, czy idą czy nie, a już na pewno nie wiadomo kiedy wyjdą. Czasami wychodzą bezboleśnie i nawet nie wiadomo kiedy, innym razem męczą malucha i rodziców przez wiele tygodni/miesięcy zanim łaskawie wyjdą.

Tak czy inaczej jest kilka rzeczy, które można zaobserwować przy idących zębach:

  • ślinienie się (chociaż u dzieci w wieku około 3 miesięcy zaczyna się ślinienie i nie musi ono oznaczać wcale idących zębów)
  • pchanie rączek i wszystkiego co pod ręką do buzi (uwaga jak wyżej – dziecko w tym wieku zaczyna poznawać świat właśnie przez „konsumowanie go 😉 )
  • opuchnięte dziąsła – problem jest taki, że nie zawsze ma się pewność czy one są opuchnięte
  • białe dziąsła – to już na końcówce gdy ząb jest już bardzo blisko, ale nie jest to coś co zawsze widać (zwłaszcza przy innych zębach niż 1 i 2)
  • podwyższona temperatura i/lub gorączka (przypominam, że u takich maluchów o gorączce jest mowa przy 38,5 stopnia)
  • zaczerwienione dziąseł, delikatne krwawienie, rysa na dziąśle – to znak, że ząb jest już blisko, chociaż to blisko może jeszcze trochę potrwać (u nas od pękniętego dziąsła do pojawienia się ząbka minął prawie miesiąc)
  • płacz przy karmieniu – widać, że dziecko jest głodne i chce jeść (piersi pełne) ale jak tylko zaczyna ssać zaraz jest płacz
  • częste budzenie się w nocy (oczywiście mogą być inne powody)
  • marudzanie (każdemu może się zdarzyć gorszy dzień ;), więc to tez nie daje 100% pewności)

Oczywiście tak jak z ciążą i porodem tak z każdym niemowlakiem bywa inaczej, dlatego możliwe, że zęby będą się trochę inaczej objawiać. Tutaj dużą rolę odgrywa instynkt – czasami się po prostu wie, że to zęby.

Jak pomóc? Jest kilka sposobów, u nas sprawdziły się świetnie szczoteczki i gryzaczki. Te pierwsze to zestaw firmy NUBY 3 szczoteczek odpowiednie dla dzieci w wieku 0-6m, 6-12m, 1+ (przy czym ta ostatnia w ogóle ;)). Gryzaki żelowe – warto jednak się upewnić, że są miękkie, na tyle by dało się je gryźć (tutaj akurat firma Tommee Tippee nam się sprawdziła) i jeszcze gumowe gryzaki tej samej firmy (są pakowane po 2 sztuki). Dodatkowo warto się zaopatrzyć w żel do dziąsełek – Dentox albo Bobodent, no i czopki przeciwbólowe na bardzo poważne wypadki. Polecam czopki dlatego, że łatwiej je zaaplikować niż syrop i całkiem szybko zaczynają działać (około 10 minut).

Czemu w ogóle poruszam ten temat? Bo właśnie jesteśmy na etapie czwórek. O ile pierwsza wyszła nawet nie wiem kiedy, to następne wychodzą i wychodzą i nie chcą wyjść, a z drugiej strony pamiętam jak jeszcze nie tak dawno sama się zastanawiałam czy to zęby czy nie i co się dzieje z moim dzieckiem. Teraz już chyba instynktownie wiem, a poza tym dziecko potrafi odpowiedzieć na pytanie czy coś boli i czy chodzi o zęby :D, więc zadanie mam ułatwione ;).

 

Mamoholizm… czyli czy mama i dziecko to jedna osoba ;) 4 października 2009

Ostatnio moje dziecko nie może ode mnie żyć, przynajmniej mam taki wrażenie, bo jak tylko mnie widzi, to zaraz zaczyna marudzić albo płakać i domagać się aby wziąć je na ręce. Jakie jest rozwiązanie chyba przetrwać przede wszystkim. Podobno taka potrzeba mamy trwa do mniej więcej 18 miesiąca, a dodatkowo jeśli dziecko nie jest z mamą przez cały czas to jak tylko ją ma przy sobie nadrabia.

Warto jednak wprowadzić jedną rzecz – aby nie ulegać na każdym kroku dziecku, nie jest to łatwe, bo jak tu siedzieć spokojnie kiedy dziecko płacze, ale z drugiej strony ile mogą wytrzymać nasze plecy i ręce? Trzeba powoli przyzwyczajać dziecko do odległości. Ja staram się tłumaczyć córce, że muszę gdzieś pójść i coś zrobić, mówię też, że jak zrobię to co mam do zrobienia to wrócę (oczywiście wyjaśniam gdzie będę itp ;)). Staram się nie reagować na jej marudzenie i zwykle po chwili albo przychodzi do mnie, albo znajduje sobie jakieś inne zajęcie. To samo przy próbach wymuszania płaczem – zostaje ostawiona w bezpieczne miejsce, żeby się uspokoiła i przyszła jak się uspokoi. Czasami trzeba operację powtórzyć kilka razy, ale zwykle jak już przyjdzie to się uspokaja i można ją spokojnie przytulić ;).

Oczywiście to nie jest tak, że jest to takie łatwe – bo sama wiem, że czasami zdarza mi się ulegać, bo wiem że złość jest związana z tęsknota za mną, no i dochodzi jeszcze jeden aspekt rodzinno-społeczny, tzn. dobre rady i komentarze rodziny/ludzi, którzy wiedzą najlepiej czemu dziecko płacze albo komentują, jakto ich dziecko tak się nie zachowywały (pamięć ludzka jest bardzo krótka w tym aspekcie ;)).

Jest jeszcze druga strona medalu – tata. Niestety to nie jest łatwy okres również dla tatusiów, no bo w końcu dziecko chce tylko do mamy i mama jest najważniejsza, a tatusiowie też potrzebują miłości tego maleństwa i czuć się potrzebni, dlatego drogie mamy nie zapominajcie o nich.